Wschód słońca
Nigdy wcześniej, ani później taka historia się nie powtórzyła. Może dlatego dziś ją wspominam.
Znaliśmy się od lat. Zawsze dobrze nam się gadało, nawet jakieś tańce się zdarzały na wspólnych imprezach. Był świetnym kumplem i nie brałam pod uwagę niczego więcej.
Jest ciepły, lipcowy wieczór. Wyszłam wreszcie do "ludzi". Idę uliczką pełną gwaru z kawiarnianych ogródków i muzyki z Tawerny. Hej, you - to mnie ktoś woła? Tak to do mnie. Znajomy głos i znajomy "ktoś". Oczywiście "misiaczki" na przywitanie, jakieś małe piwko, bo na gorącą czekoladę było za ciepło i gadanie, gadanie, gadanie. Nawet nie wiem kiedy przy stolikach obok zrobiło się pusto.
Odprowadzę cię - powiedział. Jak to dobrze, bo boję się ciemności późną nocą.
Ale zamiast do mnie poszliśmy w zupełnie innym kierunku. W stronę jeziora. Żaglówki cicho kołysała nocna bryza, a my po cichutku wypłynęliśmy na jezioro.
Księżyc w pełni podskakiwał na wodzie, przypłynęliśmy do małej zatoczki. Jaka ciepła woda, nagrzana w upalny dzień. Ale powietrze o trzeciej na ranem chłodne. I ta przecudna cisza. Ktoś tu kiedyś palił ognisko, więc zrobiliśmy to samo. Bez kiełbasek, bez ziemniaków. Mały rozgrzewający ogień i nas dwoje blisko siebie.
Przed nami tafla jeziora, za nami ściana lasu, w którym od czasu do czasu coś zaszeleści, strzeli jakaś gałązka. Budzą się zwierzęta leśne, może żbik, albo sarenka?
Na wschodzie zaczęło nieśmiało jaśnieć. Jest prawie zupełnie ciemno, ale tam gdzie wschodzi słońce zaczynają pokazywać się żółte języczki, potem pomarańczowe...
Wyłania się tafla jeziora powita mgiełką - magia. Taki blady świt, jak w opowiadaniach. Świat budzi się do życia. Jest pięknie. Nie jestem zmęczona, ale trochę senna, więc żeby zachować równowagę w przyrodzie, skoro las budzi swoich mieszkańców, my idziemy spać.
To był przepiękny czas... Niezaplanowany, spontaniczny i może dlatego taki magiczny...
Zobacz również:
Randka pod Tatrami
Walentynkowe spotkanie
Login autora: woman54