Z ostatniej chwili
Jeszcze 2 tygodnie temu myślałam, że spotkałam miłość swojego życia...
A dziś już nie ma nic...
Wybrałam się ze znajomymi do klubu WESELE i poznałam Krzyśka, który pięknie tańczył. Nie widzieliśmy oboje nic dookoła. Było po prostu cudownie. Poza tym nasze życiowe historie - jak się później okazało - były niemalże identyczne. Pomyślałam wtedy - ze to jest to!!! Zauroczyłam się na maxa.
Po spotkaniu w klubie - Krzysiek wyjechał do Zakopanego na tydzień na wcześniej zaplanowany urlop. Dzwonił codziennie, długo rozmawialiśmy. Umówiliśmy się na kolejny piątek w klubie. Byłam taka podekscytowana. Czekałam tego dnia jak nigdy. Trochę mnie zdziwił fakt, że po mnie nie przyjechał, ale machnęłam ręka na ten szczegół.
Pojechałam UBEREM do Centrum, spotkaliśmy się przed Metrem i na początek poszliśmy na pizzę do pobliskiej PIZZA HUT. Rozmowa toczyła się poprawnie, ale bez szału, potem udaliśmy się do PIJALNI WÓDKI I PIWA PRZY NOWOGRODZKIEJ. Niby było sympatycznie. Tańczyliśmy następnie w klubie całą noc do rana, po czym on zaproponował jazdę do domu... Mojego... Odmówiłam.
Minęło trochę czasu, jak wróciliśmy do domu, każdy swojego. Oczywiście wracałam sama... Niesmak pozostał. Od tego momentu czar prysł. Randki kolejnej nie było. A na początku byłam przekonana, że Krzyś to taki dar od Boga, a jednak nie ma co się zbyt angażować na samym początku.