Randka ze skąpcem
Molierowski Harpagon i Scrooge Dickensa to nic, w porównaniu z facetem, z którym nieopatrznie umówiłam się na randkę.
Nie jestem księżniczką i nie wyobrażam sobie, że poznany w sieci i deklarujący zainteresowanie mną mężczyzna, zastawi się, żeby zrobić wrażenie. Przeciwnie: nie chciałabym, żeby tak było. Powiem więcej, czuję skrępowanie, gdy ktoś, komu nie mogę jeszcze nic obiecać, funduje mi cokolwiek.
Podczas randki, o której piszę odczuwany przeze mnie wstyd i zażenowanie wynikły z czegoś zupełnie innego.
Wirtualny znajomy na powitanie wręczył mi łysego gerbera. Nie, żebym spodziewała się stu herbacianych róż, ale pojedynczy, ohydny gerber przewiązany wstążką, zrobił na mnie przygnębiające wrażenie. Przyjęłam go kulturalnie i z wymuszonym uśmiechem. Intuicja podpowiadała mi, że chyba nie będzie fajnie. I nie było.
Paweł, bo tak miał na imię mój już prawdziwy znajomy, zadał pytanie, którego najmniej spodziewałabym się na randce, "to co robimy?" Zatkało mnie, myślałam, że coś zaplanował. W końcu to on zaproponował spotkanie.
Ponieważ pogoda nie zachęcała do spaceru, zdezorientowana i zmieszana zaproponowałam żeby wejść gdzieś pod dach. W pobliżu była knajpka. Weszliśmy. Siedliśmy przy stoliku, kelnerka przyniosła kartę. Po chwili usłyszałam gwałtownie odsuwane krzesło i pełen gniewu głos: "powariowali! Kawa 8 złotych!" Zorientowałam się, że nade mną stoi Paweł i wkłada kurtkę.
Zanim zdążyłam załapać co się dzieje, ujrzałam, jak podąża do drzwi. Zobaczyłam też odwrócone twarze i zdziwione oczy siedzących w lokalu ludzi. Zastygłam w bezruchu, wstydziłam się tak, że zapierało mi dech. Drzwi zamknęły się z hukiem.
Obok mnie leżała na stole karta dań i samotny, smutny, łysy gerber?