Randka z Dosią i Tosią
Jestem Robert, mieszkam w Katowicach i opiszę Wam jedną z moich randek.
Było fajnie, jak zwykle z Dorotą, ale to spotkanie różniło się od innych. Różnicę zawdzięczaliśmy Tosi – suczce Doroty, którą pieszczotliwie nazywałem Dosią.
Było lato. W niedzielne popołudnie wybraliśmy się do chorzowskiego parku. Park jest duży, składa się z ogrodu zoologicznego, wesołego miasteczka, skansenu i licznych terenów do spacerowania. Tosia trzyma się nogi, więc pozwoliliśmy jej iść bez smyczy.
W parku było sporo atrakcji. Tu ktoś śpiewał, tam grał, gdzie indziej sprzedawali gofry, w innym miejscu kiełbaski, jeszcze gdzie indziej lody itp. Zajęci rozmową i obserwacją tego, co się wokół działo, nie zauważyliśmy jak Tosia oddaliła się. Gdy spostrzegliśmy brak czworonoga, zaczęliśmy rozglądać się i wołać. Wokół nas było tłoczno i głośno.
Wołanie nic nie dało, zaczęliśmy więc iść przed siebie i szukać. Tak minęła nam jakaś godzina. Po półtorej godzinie byliśmy naprawdę przerażeni. Park się wyludniał, a Tosi ani śladu. Najbardziej baliśmy się, że wpadła do stawu, który ciągnie się przez dużą część parku. Z przerażeniem myśleliśmy też, że potrącił ją któryś z rowerzystów, bo było ich tam bardzo dużo.
Zastanawialiśmy się, co strzeliło Tosi do głowy, że zatrzymała się i nie pobiegła za nami. W pewnej chwili przypomnieliśmy sobie, że byliśmy w toalecie znajdującej się w parku. Poszliśmy w to miejsce i… ulga! Tosia chodziła wokół małego budynku z toaletami. Uff! Pewnie nie zauważyła jak wychodziliśmy, a my nie spostrzegliśmy, że nie leci za nami.
Nasza randka minęła na poszukiwaniu suni i skończyła się dla niej poważną konsekwencją. Od tej pory w dużych i zatłoczonych miejscach Tosia chodziła przy nodze i na smyczy!
Zobacz również:
Sałatka owocowa z pszczółką...
Niespodziewana pamiątka po randce...