Randka z hipochondrykiem!
Mam na imię Patrycja. Chcę napisać o randce, która przekonała mnie, że korzystanie w tym względzie z pomocy życzliwych osób nie ma sensu. A może ma, tylko ja źle trafiłam.
Byłam grubo po dwudziestce, znajomi chcieli dobrze i umówili mnie na spotkanie z chłopakiem. Oni umówili, a ja się zgodziłam. Po trochu dlatego, żeby nie robić im przykrości.
No więc umówiliśmy się z Leszkiem w przytulnej knajpce na rynku we Wrocławiu, z którego oboje pochodzimy. Nie pamiętam już co było znakiem rozpoznawczym, w każdym razie, znaleźliśmy się bez trudu.
Gdy zasiedliśmy do stołu, podano menu i zaczęło się. Leszek stwierdził, że kawy i herbaty nie pije, bo ma po nich kołatanie serca. Za lody podziękował, bo często się przeziębia. Ciasto też mu nie odpowiadało, bo miewał po nim zgagę. W daniach ciepłych przebierał ze względu na to, że były tłuste, ciężkostrawne i kaloryczne. Chciałam już zapytać czym żywi się na co dzień i po co umówił się w knajpie, skoro nie zamierzał niczego jeść.
W końcu wybrał jakąś sałatkę, pytając najpierw kelnera czy aby na pewno dodany do niej sos nie zawiera majonezu. Kelner nie wiedział i zawołał kogoś z kuchni.
Czułam się okropnie. Zamówiłam dla siebie kawę i ciastko, na co mój towarzysz spoglądał zdegustowanym wzrokiem.
Randka z Leszkiem, była niczym innym jak długim, nudnym i wyczerpującym monologiem o zdrowiu, a raczej nękających go chorobach. Nie pamiętam dokładnie, bo w pewnym momencie wyłączyłam się. Zrobiłam to, bo próby skierowania rozmowy na coś innego niż dolegliwości Leszka spełzły na niczym.
Gdybym wiedziała, że znajomi umawiają mnie z hipochondrykiem, na pewno bym odmówiła!