Randka w podróży
Było to jakiś czas temu. Jechałem pociągiem, w którym było prawie pusto. Bezwiednie i przypadkowo wybrałem przedział, w którym siedziała jakaś kobieta.
Przez całą drogę byliśmy tylko my. Na początku było normalnie: ona spoglądała w okno, ja czytałem książkę. Po jakiejś półgodzinie zaczęło być niezręcznie. Popatrywaliśmy na siebie, udając jednocześnie, że tego nie robimy.
Wstyd się przyznać, ale spojrzałem na jej ręce, by sprawdzić, czy nie ma tam obrączki. To głupie, bo przecież można mieć kogoś i nie być w małżeństwie, ale nie oceniałem wówczas racjonalnie swego postępowania. Spojrzałem i tyle. Nie jestem pewny, być może siedząca w drugim końcu kobieta, zrobiła to samo.
Oprócz stanu cywilnego próbowałem ocenić jej wiek i urodę oczywiście. Wydała mi się zwyczajna, ani piękna, ani brzydka. No, może interesująca, w jakiś szczególny sposób, ale subtelny, bo nic nie rzucało się w oczy.
Zakłopotani sytuacją, zaczęliśmy odzywać się do siebie. To znaczy ja zacząłem i to tak głupio, że bardziej się nie dało. Zapytałem współpasażerkę, która jest godzina. W odpowiedzi zostałem obdarzony zdziwionym spojrzeniem na moją rękę, na której tkwił czasomierz. Z ust owej pani usłyszałem natomiast: przepraszam, nie mam zegarka. Czułem jak się czerwienię, po czym lody puściły i oboje uśmiechnęliśmy się do siebie.
Rozmowa zaczęła się kleić i zanim się spostrzegliśmy, zaczęliśmy być zainteresowani sobą nawzajem. Umówiliśmy się w mieście, do którego zdążaliśmy oboje.
Czy to była randka? Sam nie wiem. Ja w każdym razie czułem się jak na randce. W końcu byliśmy sam na sam, skrępowani, onieśmieleni i zainteresowani sobą…