Sen na jawie
Walentynki tuż, tuż...
Wróciłam z pracy, zmęczona i zmarznięta, zaplanowałam popołudnie pod kocem z gorącą herbatą. Jakoś ostatnio mało rzeczy mi się układało. Szef w pracy na każdym kroku okazywał swoje niezadowolenie ze wszystkiego na około, koleżanki zabiegane nie miały kiedy znaleźć czasu na babski wieczór, a na dodatek zepsuł mi się samochód i nie dość, że poruszanie się komunikacją miejską nie sprawiało mi frajdy to jeszcze na dniach miałam być uboższa w portfelu o połowę swojej pensji.
Obiad zjadłam w biegu, pomiędzy sprzątaniem, a powieszaniem prania. Po ogarnięciu najważniejszych rzeczy w domu po całym tygodniu, włączyłam laptopa z nadzieją na polepszenie sobie dnia.
Nagle na moją skrzynkę pocztową dostałam wiadomość, że o godzinie osiemnastej mam być przed domem, bo mój ukochany, z którym spotykam się od ponad roku postanowił urozmaicić mi weekend.
Szczęśliwa, wyszykowana i ciekawa tego co przygotował - spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i punktualnie czekałam. Powiedział, że tam gdzie mnie zabiera nas jeszcze nie było i że będę szczęśliwa jak dojedziemy. To wszystko. Nic więcej się nie dowiedziałam.
Zmęczona całym tygodniem po godzinie jazdy zasnęłam. Obudził mnie jego cichy szept, że jesteśmy na miejscu. Moim oczom ukazał się piękny widok wschodzącego słońca i poczułam przyjemną woń mojej ulubionej kawy.
Po chwili dotarło do mnie jednak, że to słońce wschodzi na tle gór, naszych pięknych polskich gór, których nigdy nie miałam okazji zobaczyć nigdzie więcej jak tylko na zdjęciach. Mając 35 lat na karku płakałam jak dziecko. Widok tego o czym marzyłam tyle lat, widok jego uśmiechu, że spełnił moje najskrytsze marzenie był dla mnie najpiękniejszym co mnie spotkało.
Całe popołudnie spacerowaliśmy przytuleni, a ja cały czas starałam się uwierzyć, że to nie sen, że moja wyobraźnia nie płata mi figli. Dwa dni minęły tak szybko, że kiedy dopiero oswoiłam się z myślą co pięknego mnie spotkało - wracaliśmy już do domu. Zdałam sobie wtedy sprawę, że do szczęścia nie są potrzebne miliony na koncie, ani porsche w garażu (zapragnęłam tej marki samochodu kiedy moje punto trafiło na lawetę), a posiadanie kogoś kto jest dla nas całym światem i stara się spełniać nasze marzenia.
To była moja najlepsza randka w życiu. Randka ze łzami szczęścia i dziecięcą radością.
Walentynkowe spotkanie z górami przy boku najcudowniejszego mężczyzny jakiego mogłam sobie wymarzyć.
Zobacz również:
Randka pod Tatrami
Koleją do szczęścia